niedziela, 16 listopada 2014

"Skrzyżowane ostrza" [One Piece]


"Skrzyżowane ostrza"

dla Ogniokrwistej ♥

Było ciepło. Pogoda utrzymywała się, tak jak ich kurs. Zmierzali na kolejną wyspę Shin Sekai. Ale dzisiaj to nie było ważne. Właściwie nic się nie liczyło.
Czwarty lipca.
Minęło sześć lat. Dwa tysiące sto dziewięćdziesiąt dwa dni. Ponad pięćdziesiąt tysięcy godzin, ale dla niego czas, zatrzymał się w tamtym momencie.

Było ciemno. Akcje szykowali od kilku tygodni. Wszystko było idealnie dopracowane. Tylko zrobić pierwszy krok, zabić jednego człowieka.
Zaczęło się.
Krew, śmierć, pożoga. Znów to zrobił, znów bezdusznie odebrał komuś życie. Jego katana wbijała się w brzuch przeciwnika, rozrywając tkanki i mięśnie, pozbawiając oddechu, gdy przebijał płuca.
Nie czuł wyrzutów sumienia, był człowiekiem bez zasad. Piratem.
Widział strach w oczach swych ofiar. Nad tymi znęcał się najbardziej. Ćwiartował ich ciała, powoli, napawając się ich krzykami. Tych, którzy walczyli, spotykała nagroda - szybka śmierć.
I nagle zobaczył postać w czarnym płaszczu. Odtrąciła jego ostrze, gdy miało przebić gardło jakiegoś gnojka. Nienawidził smarkaczy. Był bezlitosny.
Ją też zabił. Ale o wiele okrutniej. Gdy skrzyżowali katany, kopnął ją mocno w brzuch, gdzie przy sile uderzyła o gruzowiska. Wstała, naparła na niego, a jej miecz przeszedł obok jego ucha. O to chodziło. Jego ostrze wbiło się w jej bok, głęboko. Postać krzyknęła, upadła. Przegrała.
Nie lubił walczyć z kobietami, były za słabe.
Odwrócił się. I tak się wykrwawi, niech się pomęczy. Tak, to taki prezent na pożegnanie.
Odszedł.
Był dumny. Zabił dzisiaj trzynaście osób, a tak nie lubił tego robić. Gdy zaczynał nie umiał przestać.
Poczuł ukłucie. Ktoś uderzył go kamieniem w plecy. Delikatne, ledwo odczuwalnie.Skierował wzrok w stronę potencjalnego śmiałka. Ta sama czarna postać, wsparta na swej klindze, próbowała wstać. Walczyła. Ale z kim? Z nim czy samą sobą? Z góry wiedziała, że przegra obie bitwy, ale mimo to, podnosiła się.
Gdyby nie plan, nie jego duma, wtedy może pozwoliłby jej żyć? Może łaskawie pozwolił dołączyć do swojej załogi? Ale teraz?
Wyciągnął prawą dłoń w jej stronę. Wskazujący palec, z wytatuowaną literą "E" podniósł do góry, a jej broń wysunęła się z silnego uścisku. Upadła. Dziwny uśmiech przeszedł mu przez twarz. Tak, to ona była najwspanialszą ofiarą dzisiejszej nocy.
Chciał słyszeć jej krzyki, błagania o litość, o szybką śmierć. Ale z każdym cięciem, kobieta tylko wyciągała dłoń w stronę swojego miecza. Och? Chciała walczyć? A może to był dla niej ważny artefakt?
-Wiesz? - przemówił po raz pierwszy. - Kto mieczem walczy, ten od niego ginie. - zapanowała cisza, byli oddaleni znacznie od innych wybuchów i krzyków. - Jesteś szermierzem. Wykonujesz rozkazy swego wasala, zginiesz godnie. - W chwili znalazł się obok niej, wymierzając jej ostrze tuż obok jej szyi. Ostrze ruszyło z cichym odgłosem, takim, jak jej szept.
-Nie udało mi się, Law. Tak bardzo cię przepraszam.
I nie było już nic.
Krzyków.
Krwi.
Błagań o litość.
Śmierci.
Marines leżącej tuż przy jego stopach.
I nie było już nic, oprócz włosów, które unosiły się w stronę morza. Obserwował je, aż nie zniknęły w błękitnej tafli.
Było cicho, było przerażająco cicho.
A on stał tam sam, z ciałem ukochanej u swych stóp.
Z kobietą, która zdradziła go, by go chronić.
Z osobą, która dołączyła, do morderców swoich rodziców, by tylko go uratować.
Z miłością, którą zabił.

-Kapitanie, zaraz dotrzemy. - Jeden z jego ludzi podał mu lunetę, a on spojrzał na małą wysepką, ich kolejny cel. Złapał mocniej swój miecz, który posiadał od sześciu lat. Ostrze, które uśmierciło osobę, którą kochał. Jedyną ofiarę od tego czasu. Zabrał jej największą dumę. Teraz zawsze była z nim. Po jednej stronie.
I tylko on sam wiedział, że mała litera "L" wcale nie jest symbolem jego imienia.
-Tak, przygotujcie się. - Wstał i chwycił za klingę, a czerwona chusta zadrgała na wietrze. Jedyny widoczny symbol oddania, do ukochanej.
Zaczęło padać. Uwielbiał deszcz. To były jego łzy, których nigdy nie oddał, od sześciu lat.
Dzisiaj nie zabije nikogo, osiągnie swój cel, bez ofiar. To ona ich uratowała. Jak zwykle, od tamtego czasu.
Trafalgar Law dobrze wiedział, że tym razem znów się jej udało.


*-*-*
Dobra, nie mam na piśmie, że mnie nie zabijesz, ale nie rób tego! :D
Mam nadzieję, że Ci się podobało, tak jak reszcie osób, które to przeczytały. Miało być krótko, chyba jest :) Nie wiem, czy tego oczekiwałaś. :<

Resztę zapraszam do składania zamówień z zakładce "Zamów one-shota" *klik* i komentowania. :)
Następny rozdział będzie dłuższym shotem, dla Kaminaki :)
Weny i czasu piszącym życzę! :)
Pozdrawiam :3


2 komentarze:

  1. Eeem, serio, nie tego się spodziewałam xD
    Znaczy, szczegóły wyjaśnię Ci na priwie, co do samego zamówienia.
    Jest krótko i dobrze :3 Przyjemnie się czyta, nawet lekko ;d
    Zaskoczyłaś mnie, nawet pozytywnie xd Tak wiec, cóż...
    Pozdrawiam, weny i czasu ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooooo.... A to takie troche smtasne. Przyznam ze mialam lekki problem aby porzadnie wyobrazic sobie walke, ale to chyba nie twoja wina, bo moja wyobraznia na walecznych scenach zawodzi nawet przy ksiazkach :(. No coz, one-shot ciekawy. Ostatnio sama lubie krotsze formy, akurat na przerwy w pracy, wiec ekstra ;)! Pzdr ;)

    OdpowiedzUsuń