środa, 30 grudnia 2015

Jeden [One Piece]

 Jeden [One Piece[

   Ludzie są ważni. Ale nie najważniejsi. Może to dziwnie zabrzmi, choć nie jestem ani hipokrytą, ani osobą chorą na umyśle, ale to więzi są najważniejsze. Jasne, jasne. Ludzie tworzą więzi. Tak, wiem. Jestem świadomy tego wszystkiego. I nie, wcale nie brzmi to dziwnie, gdy się nad tym zastanowimy. Więc zacznijmy.
   Byłem małym chłopcem, serio małym, bo ledwo co na krzesełko sam umiałem wejść, a i tak podziwiałem kilka osób. Piekarza, który nosił wielkie worki z mąką czy burmistrza za to, że potrafi siedzieć za biurkiem i wypełniać te wszystkie wnioski. Wow. Wtedy to było coś. I spotkałem Shanksa. Nawet nie możecie uwierzyć, jakie to było niesamowite! Do baru przychodzi człowiek, którego nikt nie zna, śmieje się, zwraca uwagę wszystkich i mówi, co ślina mu na język przyniesie. Idiota, co się będę rozpisywał, idiota i tyle. Jednak i ja chciałem być takim idiotą. Mieć swoje marzenia, spełnić je, udowodnić Shanksowi, że ja, Monkey D. Luffy, zostanę piratem. Byłem dzieckiem, wielu rzeczy nie rozumiałem. Chyba zrozumiałem je dziś, kilkanaście lat później, choć Shanks odszedł po kilku dniach. Mnie pozostały po nim tylko trzy rzeczy. Blizna pod okiem, kapelusz i obietnica. Słowa, które wyryły się w mojej psychice i, które ukształtowały moje życie. Zostanę piratem, ha! Nie byle jakim piratem, zostanę Królem Piratów!
   Dorosłem, blizna nadal widoczna, już nie raziła tak w oczy, kapelusz trochę wypłowiał, ale i tak był moją dumą, ale to obietnica pozostała niezmienna. Niezmienna, bo jak już pisałem, tylko dorosłem. Bez trudu mogłem wskoczyć na krzesełko, ba, nawet na nim zatańczyć. Jednak nie mogłem zostać Królem Piratów. Nie miałem statku, nie miałem załogi, nie miałem w sumie nic. No dobra, plany i trochę jedzenia. Dryfowałem w beczce, tak beczce, bo każdy pirat miał swoje liche początki. I tak spotkałem Zoro. A potem Nami, Sanji'ego, Usoppa, Choppera, Robin, Franky'ego i Brooka.
   Każdego dnia budziliśmy się z oddechem śmierci na karku. A i tak zdobyliśmy świat. Nasz One Piece. Zakończyliśmy jeden, wspaniały wiek ludzkości. Wiek, w którym mały chłopiec wyruszył w podróż, by stać się mężczyzną. Nie będzie już przygód na pirackich statkach, bo skarb został odnaleziony.
   Zoro, Nami, Sanji, Usopp, Chopper, Robin, Franky, Brook.
   My nie zaczęliśmy nowej ery, my jedynie zakończyliśmy tą Króla Piratów, Gol D. Rogera.
Może nie stałem się Królem, może dzisiaj muszę uciekać. Może stanie się wiele rzeczy, ale proszę Was, moi wierni towarzysze, nie pozwólcie, aby epoka Króla Piratów trwała nadal.
   To nasza historia i nasz wiek. Niech wasze dzieci odnajdą swoją drogę. A Wy, bądźcie Shanksami dla małych Luffy'ch. Dajcie im nadzieję i pokażcie, że każdy, nawet chłopiec nieco wyższy niż krzesełko barowe, może stać się kimś. Moja kochana załogo, to pożegnanie.
   Brook, Franky, Chopper, Usopp, Sanji, Nami, Zoro.
   Dziękuję, że mogłem być waszym kapitanem. Jednocześnie przepraszam, że mogłem nim być. Dzisiaj uciekam, ale nie zginę. Opuśćcie flagę na maszcie do połowy jako symbol hańby, ale głowy miejcie szeroko uniesione.
Wielka Era Piratów dobiegła końca.

*-*-*
Wróciłam na chwilę. Zazwyczaj, gdy dostaję jakiś prezent, odwdzięczam się tym samym. Nie lubię pisać podziękować, daję to samo, co dostałam, ale w moim wykonaniu.
Tak według mnie powinien zakończyć się One Piece. Taka jest moja teoria. Od roku nie sięgnęłam do żadnej Mangi czy Anime. Nie wiem, co się dzieje, dlatego jest to niepełna wersja. Uzupełnijcie ją sami albo napiszcie własną wersję. Stwórzcie coś, to naprawdę daje radość.

czwartek, 27 sierpnia 2015

Roronoa Zoro x Nico Robin cz. I [One Piece]

    Roronoa Zoro x Nico Robin [One Piece]
     dla Adama :) 
                                                    cz. I



     Edo się rozwijało, a ród Tokugawa rozrastał się coraz bardziej na obszarach Japonii. Shoguni na początku swoich rządów ograniczyli rządy cesarza, którego rola obejmowała jedynie funkcje administracyjne. Wśród społeczeństwa również doszło do diametralnych zmian. Ówcześni władcy trzymali żelazną rękę na uciemiężonym społeczeństwie nakazując płacenie określonych podatków, nakładali na nich obowiązki, a także sposób ubierania się i zachowywania  w miejscach publicznych. Najlepiej powodziło się kupcom, którzy zrzeszali się  w gildiach. Ale historia ta w małym stopniu przedstawi losy tego kraju. I choć wydaje się nierealna, wydarzyła się naprawdę. Wszystko co kiedykolwiek słyszeliście; każda legenda, bajka na dobranoc, opowiastka przy ognisku - to wszystko wydarzyło się naprawdę... A ta historia to tylko niewielka część niesamowitych losów tego świata.
Roronoa Zoro był mężczyzną wysokim, tak, że górował nad innymi Japończykami przynajmniej o głowę. Stwarzał pozory groźnego, wręcz szalonego przez dziwny błysk w czarnych oczach i umięśnione ciało. Ubierał się jak typowy Japończyk, w ciemne kimono, które idealnie współgrało z jego hebanowym kolorem włosów. Szkolił się na samuraja, by dzielnie służyć swojemu ojcu i zapewnić bezpieczeństwo oraz stabilizację Japonii.
     W przeciwieństwie do reszty społeczeństwa dom Zoro był wysoki i dość obszerny, jak na normy tamtejszych mieszkańców. Na stromym dachu leżał czarnowłosy chłopak, który właśnie dzisiaj kończył dwadzieścia jeden lat, co czyniło go nie tylko dorosłym człowiekiem, ale dawało również możliwość zostania samurajem.
- Zoro. – Na dach wspięła się jego przyjaciółka, Kuina. Miała tak ciemne włosy, że wydawały się granatowe. Była w jego wieku i także uczyła się szermierki choć była kobietą. Jej ojciec, Koshiro, uważał, że kobieta powinna umieć się bronić i dlatego, i jej udzielał lekcji. – Ceremonia zaraz się zacznie. Powinieneś się przygotować.
- Jeszcze mam czas. Ojciec mnie szukał? – Zapytał, trzymając wykałaczkę pomiędzy zębami, nawet nie zaszczycając jej spojrzeniem.
- Nie, ale powinieneś już iść. – Westchnęła. Widząc jego pytające spojrzenie dodała szybko. – Gdyż ja tak mówię, Zoro. Spóźnisz się.
- Jeszcze moment, Kuina. – Spojrzał na nią i uśmiechnął się słabo. – Dzisiaj widzimy się ostatni raz. Ojciec chce mnie wysłać na szkolenie na północ od Tokugawy. Wrócę, jasne, że wrócę, ale nie wiem kiedy. – Zapewnił ją, nadal leżąc i bawiąc się wykałaczką. Bacznie ją obserwował. Chyba nie przejęła się tym zbytnio albo nie dała sobie poznać, że jej to nie rani.
- Wiem, Zoro. Dlatego mam dla ciebie prezent. Miał być na urodziny i paradoksalnie akurat na tą okazję też go dostaniesz. – Wyciągnęła coś zza pleców i podała mu. Wiedział, co to jest.
- Wado Ichimonji. – Powiedział Roronoa, podnosząc się i kładąc pakunek na kolanach. – Nie chcę go. – Odpakował prezent i odbił promienie słoneczne w jego ostrzu. Potem wbił go w dach i zeskoczył na niższy pułap budynku. – Lepiej się nim posługujesz. To ciebie wybrał.
- Wcale nie. Chcę ci go dać. – Też wstała, choć nie zeskoczyła tak, jak on. – Jestem kobietą, Zoro. Nie mogę być szermierzem. – Pokazała mu swoje kimono, węższe u dołu, z większym wycięciem w kwiatowe wzory. Symbol kobiecości i zjednoczenia z naturą. Chwyciła miecz i uniosła go do góry, dokładnie mu się przyglądając. - Ale ty możesz. Dlatego go weź. Ten miecz należy do szermierza. Należy do ciebie, Zoro. – Powiedziała, rzucając go klingą w jego stronę. Złapał go w locie i zrobił zamach, tak, że włosy kobiety podleciały do góry. Schował miecz do pochwy, a potem zaczął zeskakiwać na niższe dachy, by w końcu opaść na ziemię. – Zostaniesz szermierzem, Kuina. – Mruknął cicho, a głośniej dodał. - Przyjdź do mojego ojca po ceremonii. Muszę wam coś powiedzieć. – Ruszył w kierunku centrum, podnosząc rękę i machając jej na pożegnanie.

- Jesteś pewien, Zoro? To wiążąca transakcja. – Koshiro opierał się o ścianę dojo, w którym siedział wraz z szermierzem.
- Jestem pewien. Co prawda, najpierw wyruszam na szkolenie, ale gdy wrócę chcę to zrobić. – Dodał dobitnie, patrząc twardo na mężczyznę.
- W takim razie zgoda. Jeśli i ona się zgodzi, a także twój ojciec nie będzie miał nic przeciwko… - Podrapał się po brodzie, a potem podszedł do niego i uścisnął mu rękę. – Cieszę się, Zoro, że tak troszczysz się o moją córkę.

- Jeżeli Koshiro się zgodził, to i ja nie będę robił wam zwady, synu. Ale jesteś samurajem, możesz zginąć w każdej chwili. Nie powinieneś mieć żony, Zoro. Zbyt mocno pchasz się w ramiona śmierci.
- Wiem, ojcze. Jednak tak będzie dobrze. – Roronoa skłonił się w stronę rodzica, a potem złapał Kuinę za rękę, opuszczając pomieszczenie.
- Oszalałeś? To lekkomyślne! Mogłeś mnie też zapytać o zdanie! – Gdy tylko wyszli na zewnątrz, wyrwała rękę z jego uścisku i zaczęła na niego krzyczeć. Jej wybuch trwał jeszcze chwile, podczas której nasłuchał się o swojej głupocie i o tym, jak jest infantylny.
- Już? – Zapytał, patrząc na nią uważnie. Jej policzki zaróżowiły się, a klatka piersiowa unosiła się nerwowo.
- Tak. – Burknęła cicho. Stała z zaciśniętymi dłońmi, nie patrząc mu w oczy. – Nie chcę tego, Zoro. Jesteśmy tylko dwójką przyjaciół. Cieszę się, że o mnie pomyślałeś w ten sposób, ale nie pokocham cię. – Mówiła coś dalej, ale Roronoa jej nie słuchał. Wybuchnął gromkim śmiechem, a potem ją przytulił.
- To rozsądek, nie miłość. Ty będziesz mogła być szermierzem, a ja nie będę musiał słuchać wywodów ojca o małżeństwie i potomkach. To transakcja zwrotna. Ja tobie, ty mnie. – Oparł dłoń na jej ramieniu i zmierzwił jej włosy. – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. – Chciał jeszcze coś powiedzieć, gdy usłyszał głośny krzyk, dochodzący z pokoju jego ojca. Szybko ruszył w tamtą stronę. Pierwszy wpadł do środka, a Kuina tuż za nim.
- Co tu…? – Zadała pytanie kobieta, nie mogąc dokończyć pytania. Shiogun leżał z ogromną plamą krwi na piersi. Podbiegł do niego i próbował zatamować krwotok. Po chwili dołączyła do niego kobieta, która zaszokowana patrzyła na powiększającą się plamę. Zoro nie zwrócił nawet uwagi, kiedy ktoś zakradł się obok nich z gracją pantery. Coś mokrego zalazło jego ciemne kimono, a ciało Kuiny opadło obok jego stóp.
     Koszmar się rozpoczął.

*-*-*-*
Przepraszam, że tak późno! 
Pomysł miałam na początku, a potem całkiem zmieniłam koncepcje :D
Niedawno one-shoty obchodziły rok, choć połowa tego czasu to zawieszenie :D
Mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze zagląda, a Adamowi podoba się zamówienie. :):
Pozdrawiam! :)

wtorek, 23 czerwca 2015

Wróżka, która powinna upaść, wzniosła się do nieba [Fairy Tail]




 Wróżka, która powinna upaść, wzniosła się do nieba  
[Fairy Tail]

Pewnego dnia narodziła się Erza. 
Szkarłatny kwiat wioski Rosemary, która stanęła w płomieniach na jej oczach. Oczach, które widziały śmierć bliskich i, które rozszerzały się z każdym cięciem miecza. Erza jeszcze nie wiedziała. Erza płakała.
Pierwsza łza za tych, którzy polegli.
Druga łza nie wypłynęła choć zastąpiła ją blizna. Niewidoczna, bo w sercu. Ciągnąca się przez całą jej duszę, rozrywająca ją na strzępy. Jej własna rzecz. Jedyna, która nie pozwoliła wypłynąć łzom.  Blizna była jej jedyną przyjaciółką, której się zwierzała.
 Blizna była pierwszą oznaką słabości.
Ale Erza nie była słaba. Walczyła, krzyczała, nie chciała się poddać. Chciała wolności, cieszyć się słońcem z jej przyjaciółką, poznać nowych ludzi, związać więzi.  Erza stała się Erzą Scarlet.
Erza Scarlet miała przyjaciół.
Przyjaciele Erzy Scarlet byli różni. Nie dziwni, ale różni. Oni płakali i mieli blizny. Nie byli słabi, nie byli też silni. Byli dziećmi, tak jak Erza Scarlet. Ale podjęli walkę. Ciężką, nie do wygrania. Ich promyk nadziei na lepsze jutro. Erza Scarlet też walczyła.
A potem na jej rękach pojawiła się krew, mieniąca się niczym kolor jej włosów.
Krew jej wrogów i przyjaciół stapiała się w jedno, rażąc je oczy jak dysonans. Ale Erza Scarlet nie mogła się poddać, nie po to, aby ich poświęcenie poszło na marne. Będzie wróżką i wzniesie się na swych skrzydłach do nieba. Erza Scarlet dalej walczyła.
Na końcu, tuż przed ostatecznym uczuciem pojawiła się nadzieja.
Walka nie była wyrównana. Ale w sercu tliła się nadzieja, która niczym skrzydła unosiła ją. Wszystko wydawało się być idealne. Mimo krwi, poświęceń, wyzwań, krzyków, płaczu. Wygrali.
Ale nadzieja zgasła.
Zdrada bolała. Życie ciążyło jej na ramionach. Erza Scarlet nie miała już skrzydeł. Nie była wróżką. Nadziei już nie było.
A wraz z nią zgasły uczucia  Erzy Scarlet.
Gdy ktoś oddaje życie za przyjaciół, ktoś ich zdobywa. Ktoś się rodzi i ktoś umiera. Niezatarty krąg życia.
Erza Scarlet zginęła.
Wieża Niebios stała się jej grobem. Erza Scarlet była wróżką bez skrzydeł.
Narodziła się Tytania.
Tytania była wróżką ze skrzydłami. Silną królową wróżek, która wznosiła się do nieba.
Ale Erza Scarlet  nie dała o sobie zapomnieć.
Dźwięczała w głowie Tytanii niczym niezatarte znamię jej dawnej osobowości. Krzyczała, gdy ta walczyła. Płakała, gdy ta zabijała. Przepraszała, gdy Tytania wykonywała wyrok.
Erza Scarlet żyła dla swoich przyjaciół jako tarcza.
Stawała w ich obronie, walczyła obok nich, chroniąc. Czuli się przy niej bezpieczni, wiedząc, że  nie pozwoli, aby ich skrzydła zostały ścięte.
Tytania żyła wraz  z nimi jako miecz.
Walczyła dla nich, ryzykując, choć nigdy nie przyznała się do tego, że staje z mieczem dla nich, dla jej przyjaciół.
Erza Scarlet i Tytania były jedną osobą.
Obie miały przyjaciół.
Obie były potrzebne.
Obie walczyły.
Obie posiadały blizny i obie płakały.
Erza Scarlet i Tytania stały się jednością. 




*_*_*_*

Come back! :D
Hihi, wróciłam! :) Miało być na początek wakacji, ale jest dzisiaj! :)
Tak dawno nic nie pisałam, czas rozprostować kości! :)
Za niedługo biorę się za zamówienia i kolejne pomysły :0
A teraz serdecznie gratuluję Kaminace z Kolorowy ametyst!
Bardzo ładnie, kochana! :)

Zamawiajcie, piszcie, przesyłajcie pomysły! :)
Buziaki! :)