Jellal x Erza [Fairy Tai]
z dedykacją dla Ogniokrwistej ♥
Woda była zimna. Bolało ją całe ciało. Ale tego potrzebowała. Odczucia czegoś fizycznego. Męki psychiczne były już zabawą, infantylną igraszką, na którą ona była już troszeczkę za duża. Prysznic był jej zbawieniem. Lodowate krople rozbijały się o jej skórę, jednocześnie ochładzając rozgrzany od dziecinnych pytań umysł jak i pomagały otrzeźwieć.Było jej słabo. Nie jadła nic od trzech dni. Lodówka była pusta, bo zgniłych rzeczy nie liczyła. W końcu swoje małe mieszkanko na przedmieściach Magnolii opuściła dokładnie dwadzieścia cztery doby temu. Nie spodziewała się niczego specjalnego. Może kilku zepsutych warzyw i sera żółtego, który nagle stałby się zielono-biały. Ale nie spodziewała się takiego odoru, gdy tylko przekroczyła próg kuchni. Oczywiście, czuła jakiś smród, ale myślała, że to ona. To co poczuła, po prostu ją przeraziło. Myślała, że coś tu zdechło!
Szybko pobiegła otworzyć okno. Wzięła głęboki wdech i odkaszlnęła kilka razy, gdy świeże powietrze dostało jej się do płuc. Jednak od razu pożałowała swojej decyzji. Zbyt nagła zmiana zapachu spowodowała, że ostatnie danie, jakie jadła w ciągu tych czterech dni wylądowało na stole z czarnego drewna.
Ostatnie talerze wylądowały na suszarce. Właśnie skończyła sprzątać kuchnię. Zajęło jej to ponad dwie godziny, ale gdy tylko sporządzała na efekt przyznała, że było warto. Usiadła na wytartym wcześniej krześle i obrzuciła spojrzeniem świeżo ogarnięte pomieszczenie. Stół, jak i wszystkie meble zostały dokładnie umyty, nie pomijając kuchni gazowej i lodówki. Podłoga wypastowana, a naczynia pozmywane. Oczywiście, miała zmywarkę, ale ten sposób uznała za bardziej przyjemny. Zakupy, które zamówiła dostarczył jej kurier, dokładnie czterdzieści dwie minuty po naciśnięciu klawisza "Zakup". Teraz, gdy już miała chwilę spokoju chwyciła za batonik zbożowy leżący na stole, tak samo jak reszta zakupów.
Nadal było jej słabo, ale nie miała siły ani ochoty jeść. Teraz, gdy odczuła zmęczenie, odezwał się też żołądek. Poszła do salonu wraz z kilkoma innymi produktami i usiadła na skórzanej, tak jak fotel, na którym dzisiaj spała, kanapie. Rozłożyła wszystko wokół siebie, poprawiając poduszkę leżącą w lewym rogu sofy. Wstała i podeszła do szafki.
Czerwone nożyczki nadal na niej leżały, tak jak wczoraj, dwa dni temu i chyba ciągle nie miała odwagi chwycić ich w ręce. Jednak musiała to zrobić. Gdy coś stoi ci na przeszkodzie, musisz się od tego odciąć. Ona, Erza Scarlet, musiała odłączyć się od wspomnień. Bo tylko to stało jej na drodze, do przyszłości.
Zielony notes też znalazł się na stole. Wszystko było już na miejscu, oprócz jej myśli, które wciąż krążyły wokół postaci szanowanego i powszechnie znanego fotografa i pisarza, Jellala Fernandeza. To on podarował jej ten zeszyt. Tam pisał swoje pierwsze powieści, a raczej pomysły, które musi zrealizować. Tutaj też wklejał wszystkie, według niego najpiękniejsze zdjęcia. Nie tylko te, które on zrobił. Było ich mnóstwo, ale parę było też jej lub przypadkowych przechodniów, którzy uwiecznili jakieś wydarzenie na fotografii.
Przejechała ręką po gładkiej okładce notesu. Na środku znajdował się żółty prostokąt, a na nim puste miejsc i tylko trzy linijki wolnego miejsca. Nigdy nie umiała go nazwać. Otworzyła go na pierwszej stronie. Było tam zdjęcie jej i Jellala. Świeżo po premierze jej filmu. Ona, ubrana w piękną fioletową suknię z różą u prawego boku i w białych rękawiczkach. Co było dziwne, włosy miała spięte w kok. Tylko dwa pasma pozostawiła wolne. On, stał obok w czarnym garniturze i obejmował ją czule. Tak, już wtedy byli parą. Tego zdjęcia nie chciała wyrzucać. Było zbyt ważne. Dotknęła kciukiem jego twarzy. Oboje byli tak szczęśliwi. Teraz pozostał jej tylko album.
Następna strona była pusta. Nosiła tylko jedno słowo "Dzieciństwo". Nie lubiła wracać do tego okresu. Był najgorszym wspomnieniem jakie posiadała. Wychowała się w wiosce Rosemary. Jako dziecko, nie miała przyjaciół. Ale to nie przez jej wygląd czy charakter. Erza Scarlet w gruncie rzeczy była bardzo miłą i pomocną dziewczynką. Czasami widywała Kagurę - swoją sąsiadkę, która bawiła się z Simonem - jej starszym bratem. Ona była jedynaczką. Kiedyś była zawiedziona tym faktem, ale teraz cieszyła się z tego. W wieku pięciu lat zaczęła zauważać, że jej rodzice nie są tak wspaniali, jak wszyscy uważali. Ojciec, szanowany biznesmen, wieczorami lubił, jak to sam określał "Odpocząć po ciężkim dniu", przez co sięgał do kieliszka. Nie przeszkadzało jej to. Mamie też, tak myślałam. Gdy miała sześć lat i wracała z Kagurą i jej rodzicami do domu usłyszała jakieś krzyki. Oczywiście chciała pobiec i zobaczyć co się stało, ale pani Mikazuchi zakazała jej. Wszystko się wyjaśniło. Skruszony ojciec Erzy Scarlet przeprosił za zamieszanie i oświadczył, że to już się nie powtórzy. Oczywiście uwierzono mu. W końcu był godnym zaufania człowiekiem i świetnym aktorem.
Tak rozpoczęły się problemy w jej domu. Shun Iwahara zaczął coraz później wracać do domu, w jeszcze gorszym stanie niż dnia poprzedniego. Jednak to nie bolało tak małej Erzy Scarlet, jak odrzucenie przez własną matkę, która oznajmiła jej, że nie ma dla niej teraz czasu, bo za kilka miesięcy na świecie pojawi się jej rodzeństwo. Dziewczynka, oczywiście, była szczęśliwa. W końcu spełniłoby się jej marzenie o byciu starszą siostrą.
Z tego okresu miała tylko trzy zdjęcia. Pierwsze, jako noworodek. Drugie, z urodzin u Kagury. Trzecie, z małą dziewczynką, zaledwie kilkomiesięczną na rękach. Szybko przewinęła tą stronę. W tym okresie była beztroska. Z nim nie musiała się żegnać.
Gdy jednak skończyła siedem lat, zaledwie parę dni po jej urodzinach, które spędziła u państwa Mizakuchi, zdarzył się wypadek. I zarówno ona, jak i jej młodsza siostry stały się jej ofiarą.
Mała Arisawa leżała w łóżeczku, a Erza delikatnie bujała ją do snu, cicho śpiewając. Jednak, gdy w pokoju zadzwonił telefon, młodsza z sióstr zaczęła płakać. Głośny lament obudził Shuna Iwaharę, który jak co dzień, udzielał sobie popołudniowej drzemki. Zezłoszczony zaczął krzyczeć, co jeszcze bardziej wystraszyło małą dziewczynkę. Próbowała uspokoić Arisawę, ale jej ojciec, nie był pokojowym człowiekiem i kazał zamknąć się temu gówniarzowi. Gdy ta, nadal płakała, chciał ją odepchnąć? Może uciszyć? Nie pamiętała. Ale ona, Erza Scarlet stanęła w jej obronie. Rozjuszony mężczyzna pchnął ja szafkę z rzeczami higienicznymi małej. Nie pamiętała nic dalej oprócz głośnego krzyku jej matki, gdy ta wpadła do pokoju.
Obudziła się podpięta do różnego rodzaju pikających urządzeń. Nie wiedziała gdzie jest, ani co tu robi. Bała się, jak każda mała dziewczynka, która nie wie co się z nią stało.
Te wspomnienia bolały najbardziej. Potem w ciągu trzech miesięcy straciło wszystko. Rodziców, którzy utracili prawa rodzicielskie. Siostrę, która po dwóch miesiącach walki o życie, po prostu zmarła. Tak bez nikogo bliskiego.
Jej rodzice nie pojawili się na pogrzebie. Ona, Erza Scarlet, nienawidziła ich jeszcze bardziej. Podobno był skromny. Kilkoro lekarzy i dwie pielęgniarki, które zajmowały się małą Arisawą Iwaharą, zgromadziło się w kaplicy, w północnej części Rosemary. Jej też nie było. Wstrząs mózgu i szok wywołany informacją o śmierci siostry, nie pozwoliły jej wyjść ze szpitala jeszcze na trzy kolejne miesiące. Do tej pory pamięta ciężkie terapie i badania mózgu i nowej, ale sztucznej gałki ocznej. Przez upadek rogówka i siatkówka zostały rozerwane, a samo oko mocno ucierpiało. Było pewne, że zdolność widzenia dziewczyny wraz z wiekiem będzie się pogarszać, aż w końcu całkowicie ją utraci. Wszyscy chcieli oszczędzić jej tego cierpienia, dlatego już trzy dni po operacji mogła cieszyć się nowym, dokładnie odwzorowanym okiem. Jednak pojawiły się komplikacje, bo oczywiście pech nie mógł opuścić Erzy Scarlet chociaż na chwilę. Prawe oko nie mogło łzawić. Lekarze proponowali liczne operacje i zabiegi mogące to naprawić, ale ona chciała oszczędzić sobie połowy łez w swoim życiu.
Tutaj nie było żadnych zdjęć oprócz kilku rysunków, które nałogowo rysowała podczas pobytu w szpitalu. Te obrazki też zostawiła. Pomogły jej się pozbierać. W swoje urodziny otrzymała prezent w postaci wypisu ze szpitala i małej niespodzianki, którą ofiarował jej Rob, jej chwilowy opiekun prawny.
I tak oto, w wieku dziewięciu lat trafiła do Domu Dziecka "Rajska Wieża". Budynek był ogromny. Mieścił się paręnaście kilometrów za Magnolią, ale jej wychowawca i tak dojeżdżał do niej codziennie.
Przesunęła kolejną kartkę. Było tam zdjęcie jej i Roba. Parę miesięcy przed jego śmiercią dostała od niego tą fotografię i dane osoby, która się nia zajmie, gdy jego już nie będzie. Powiedział, że wraz z nim i jego wnuczkiem, będzie tworzyć małą rodzinę. Że będzie szczęśliwa.
Dziadek Rob zawsze miał rację.
Chwyciła za kolejną stronę, gdzie już chciała przejść do działu zatytułowanego "Edukacja", ale jedno zdjęcie przypomniało jej, o szczególnym wydarzeniu w jej życiu. Wyjęła zdjęcie spod taśmy klejącej i złapała pomiędzy palec wskazujący a kciuk i podniosła do góry, na wysokość oczu. Uśmiech sam pojawił się na jej ustach, tak samo jak łzy w oczach, gdy spojrzała na małą Erzę Scarlet patrzącą, już wtedy, z miłością na swojego przyjaciela, Jellala Fernandeza. Uśmiechali się oboje, tak jak zawsze, gdy byli razem. Wszystkie wspomnienia z "Rajskiej Wieży", domu w którym spędziła dwa lata swojego życia, wróciły.
Budynek był biały. Tak samo jak sukienka, w którą była ubrana. Wraz z dziadkiem Robem stała przed siedmiopiętrowym Domem Dziecka, w którym miała zamieszkać. Jej opiekun musiał wyjechać na dłuższy czas, jak potem się okazało na siedem miesięcy trafił do szpitala.
-Wrócę, obiecuję. Zanim się obejrzysz znowu będziemy jeść lody u tej jędzy Obaby. - zaśmiał się otwierając przed nią drzwi. Zawsze tak robił. - Pamiętaj, że jesteś jeszcze mała i nie musisz się bać płakać. Wiesz o tym, prawda Erza?
-Tak, dziadku. - cichy szept wydobył się z jej krtani, gdy ten podpisywał jakieś dokumenty. Chwilę potem żegnał się z nią, kucając obok niej i poprawiając plecak, który spadł jej z ramienia. Nie płakała, krzyczała, żeby wrócił. Była bardzo spokojna.
Dziadek Rob zawsze dotrzymywał obietnic.
Nie miała się czym przejmować, więc przytuliła go i życzyła miłej podróży. Tyle wystarczyło. Chwilę potem siedziała i rozpakowywała się w swoim pokoju, który dzieliła z dwójką innych dzieci, które miała zaraz poznać.
Erza Scarlet zamknęła na chwilę zeszyt i wyrzuciła śmieci, które nagromadziły się na stole podczas tych dwóch godzin spędzonych przed albumem. Wzięła ze sobą świeżo zaparzoną herbatę i postawiła ją tuż obok notesu, uważając, aby go nie poplamić.
Zdjęcie dwójki dziewięciolatków leżało przed nią. Odwróciła je. Ciągle były tam podpisy jej przyjaciół. Szczególnie dużymi literami podpisały się Angel i Milliana, jej ówczesne współlokatorki. Dziewczyny były urocze. Obydwie miały krótkie włosy i duże oczy. Mimo tego podobieństwa bardzo się różniły, nie tylko pod względem wyglądu.
Milliana była otwarta, miła i kochała koty. Bała się burzy, ale oprócz tego bardzo śmiała. Wszyscy ją lubili. Zawsze się o nią troszczyła. Zresztą o wszystkich.
Natomiast Angel była zamknięta i nie chciała z nikim rozmawiać. Chciała się uwolnić, żyć samotnie, na własną rękę. Często powtarzała, że chciałaby być aniołem. Kiedyś zapytana przez Shô, ich przyjaciela, o to stwierdzenie, ona cicho zachichotała i odparła, że wzniesie się wtedy ku niebiosom.
Erza Scarlet dopiero niedawno zrozumiała, co jedenastoletnia Angel miała na myśli.
Pierwsze tygodnie były ciężkie. Nowi opiekunowie, ciągle poznawani przybrani rodzice i odchodzące i przychodzące dzieci, to wszystko ją przerażało. Dlatego często przychodziła do swojego pokoju, gdy dziewczynek nie było i płakała.
Właśnie podczas takiego dnia do jej pokoju wbiegł chłopiec, który przyszedł tutaj z innego Domu Dziecka. Był wesoły, żartobliwy i optymistycznie do wszystkiego nastawiony. Oczywiście przeprosił za nagłe wtargnięcie i chciał wyjść. Jednak gdy zobaczył płaczącą Erzę Scarlet zatrzymał się. Wypowiedział tylko kilka słów. Jednak to stało się jej motywacją do dalszego działania i realizacji swoich marzeń.
-Nigdzie nie ma nieba. Nawet wolności. Wszystko się skończyło, zanim się jeszcze zaczęło. Ale musimy iść naprzód. Każdy musi, nawet Ty.
Po tych słowach wyszedł. Tego dnia nie wychodziła już z pokoju.
Trzy dni potem, czyli trzynastego dnia jej pobytu podeszła do nich, gdy ci opowiadali sobie jakieś zabawne żarty. Tak, jak nakazywała etykieta ukłoniła się i przedstawiła, grzecznie pytając, czy może się z nimi pobawić. Jednak chłopiec, który był u niej ostatnio przechylił głowę z prawą stronę, w geście zdziwienia.
-Erza? Tylko Erza? Nie masz żadnego nazwiska? - gdy dziewczynka dłuższą chwilę nie odpowiadała, mierząc się z duchami ostatnich wydarzeń złapał za tylne kosmyki jej włosów i przyciągnął w czułym geście do siebie. - W takim razie cię nazwiemy.
-Jellal! Nie wolno nazywać ludzi ot tak! - Milianna stanęła przed czerwonowłosą i uśmiechnęła się promiennie do chłopca.
-Szkarłat... piękny kolor. Nazwijmy Cię Erza Scarlet. Scarlet - tak jak kolor Twoich włosów. Tego na pewno nigdy nie zapomnę. - owinął kawałek jej krótkich włosów, wokół palca i bawił się nim, bacznie patrząc na dziewczynkę.
-Erza Scarlet. -cicho szepnęła. Jednak, gdy tylko spojrzała swoje włosy i młodego Fernandeza, od razu spodobał jej się pomysł. - Podoba mi się! - I to był jej pierwszy uśmiech od trzynastu dni.
Dziadek Rob wrócił. Przywiózł mnóstwo pamiątek i słodyczy. Zabrał ją na zakupy, gdzie zrobili sobie też zdjęcie, które przed chwilą oglądała. Było to dokładnie cztery miesiące przed jego śmiercią.
Przyjeżdżał codziennie, aż szesnastego czerwca nie przyjechał w ogóle. Siedemnastego też. Ani dnia kolejnego i kolejnego. Dopiero dwudziestego dowiedziała się, że jej dziadek zmarł. Dostał zawału. Była znów w swoim pokoju. Znów płakała. I znów to on ją uratował. Wszedł do pokoju, usiadł obok i przytulił. Oparł swoją głowę o jej, a Erza Scarlet kurczowo trzymała się jego białej koszulki.
-Wiesz, Erzo? Życie i śmierć to podstawa każdej rzeczy i wzmacniają ludzkie emocje. Albo inaczej mówiąc nie ma nic bardziej nudnego, niż życie. Powinnaś się cieszyć. Pan Rob jest teraz w lepszym miejscu. Więc dlaczego płaczesz? - nieo dpowiedziała tylko bardziej wtuliła się w jego ramię, płacząc coraz głośniej, aż zmęczona łzami, usnęła.
Pogrzeb był skromy, tak jak jej siostry. Ona, jej przyjaciele, panie z Domu Dziecka i jakiś niski dziadek. Jak się potem okazało, był to znajomy dziadka Roba - Makarov Dreyer, który miał się nią zająć. Podeszła do trumny, gdzie leżał jej uśmiechnięty dziadek.
-Będę silna, obiecuję. Nie będę już płakać.
A biała lilia opadła na brązowe wieko trumny, kończąc bolesny, już kolejny rozdział w jej życiu.
W nowej sukience stanęła przed fotografem. A wraz z nią Jellal. Dzisiaj opuszczał ten Dom Dziecka. Pan Zeref adoptował go i teraz miał z nim mieszkać w południowej części Magnolii. Cieszyła się, że jej przyjaciel znalazł nowy kąt. Ale było jej przykro, bo już z nim nie porozmawia, nie pośmieje się, czy popłacze.
Erza Scarlet znów była smutna.
Ich pożegnanie było takie samo jak innych. Przytulili się i życzyli wszystkiego dobrego. Tylko mała wciśnięta w jej rękę kartka, była potwierdzeniem głębokiej przyjaźni. Nadal ją miała, ale chciała z tym wspomnieniem pożegnać się później.
Dwa dni po odejściu Jellala Fernandeza przyszedł po nią ten sam pan, którego widziała na pogrzebie dziadka Roba, dwa miesiące temu. Przywitał się, przedstawił, zabrał jej rzeczy i zabrał do domu, już trzy dni po załatwieniu wszystkich spraw.
Erza Scarlet zaczęła żyć na nowo.
Przeczytałam~!
OdpowiedzUsuńWiec tak. Podoba mi się bardzo. Zarówno styl jak i pomysł :3 Chcę wiedzieć co będzie dalej, koniecznie! Biedna Erza, potraciła rodzinę, a teraz Jellala Zeref zabrał :c Kurczę no, ja chcę zobaczyć już ich jako dorosłych :D Pisz szybciutko, duuużo weny i pomysłów :33