Zoro x Perona [One Piece]
dla Ogniokrwistej ♥
Do napisania one-shot'a natchnęła mnie piosenka Thirty Seconds to Mars - End Of All Days
Klik
Klik
Kardiogram wybija równe, miarowe tempo. W pokoju jest cicho. Czasami przyjdzie pielęgniarka spisać odczyty. Niegdyś odwiedzał go pan Kushiro, ale teraz już nikt nie przychodził. Nikt oprócz niej. Siedziała na zielonym krześle, tuż obok łóżka pisząc referat na historię. Kodeks Bushidō, pewnie by się ucieszył. W gruncie rzeczy, był bardzo dobrym i sumiennym uczniem. Uwielbiał też szermierkę i piłkę nożną. Spotykali się dość często. Jako gwiazda szkolna chłopak musiał poddawać się ciężkiemu treningowi i nie zawsze miał czas na naukę. A wtedy pomagała mu ona. Tak zaczęła się ich przyjaźń. Na początku był to układ coś-za-coś. Ona douczała go i pożyczała notatki, a on pokazywał jej uroki życia. Zwykłe wykorzystywanie siebie nawzajem, więc jak to możliwe, że się w sobie zakochali? Przecież to niedorzeczne!
On - bożyszcze nastolatek, vicekapitan szkolnej reprezentacji i dobry uczeń.
Ona - zwykła kujonka, szara myszka, niewyróżniająca się z tłumu.
A jednak. Życie płata różne figle. Na początku nic ich nie łączyło. Ba! Nawet nie wiedzieli jak mają na imię, chociaż chodzili do tej samej klasy. Potem zaczęły się sesje i zarazem sezon zawodów sportowych. Ciężko było pogodzić studia i swoje hobby. Ale cóż, jakoś musiał. Dlatego zwrócił się do niej. Oczywiście, próbował u ładniejszych dziewczyn niż ona, ale każda już miała swojego partnera, którego douczała. No cóż, spóźnił się. Mógł wybrać Tashigi, ale coś skierowało go do niej. Nigdy się nad tym nie zastanawiała uniesiona szczęściem, że to właśnie ona mu pomoże, ale to było dziwne.
Zbliżała się jedenasta. Powinna wracać. Jutro znowu tu wróci. Będzie czekać na jakiś gest i jeszcze raz odejdzie z budynku szpitala Orihime z płonną nadzieją otworzenia oczu przez jej ukochanego.
-Hej, Zoro, co byś zrobił jakby mnie nie było? - zapytała siedząc na ławce w parku i jedząc lody.
-Nic - odpowiedział patrząc na nią kątem oka. Jej twarz posmutniała, a ręka z deserem opadła na kolano.
-Och, rozumiem. - szepnęła i naparła plecami na ławkę.
-Nie umiałby się poruszyć, mówić, oddychać. Moje serce nie wybiło by żadnego rytmu. -powiedział kucając tuż przed nią.
-Ale dlaczego? - łzy cisnęły jej się do oczu, a obraz rozmazywał się. Spokojny głos ukochanego do tej pory dudnił jej w uszach.
-Bez swojego świata nie da się żyć.
-Och, już jesteś? - Ta sama pielęgniarka, co dwa dni temu sprawdzała funkcje życiowe i zmieniał kroplówkę.
-Tak, wcześniej dzisiaj skończyliśmy. Jest jakaś zmiana? - pyta cicho, kładąc torbę obok zielonej szafki i siadając na tego samego koloru krześle, tym samym co wczoraj, dwa dni temu, tydzień.
-Małe, niewidoczne. Ale zobaczysz, on z tego wyjdzie. - Wszyscy patrzyli na nią ze współczuciem. Chcę pokazać jak to wspaniali są i stać ich na uczucia? Zbyteczne. - Wszystko czego potrzebujemy to wiara. - Położyła jej dłoń na ramieniu, w geście pocieszenia. Chwilę potem wyszła cicho zamykając drzwi.
-Wiara? - zapytała samą siebie. - Hej, Zoro. - Schyliła się i wzięła jego zimną dłoń w swoje, nieco cieplejsze ręce. - Wierzę w ciebie, wiesz? - Spojrzała na jego spokojne oblicze. Prawie takie jak zawsze, tylko bez tego sarkastycznego uśmiechu, który towarzyszył mu codziennie. - Dlatego obudź się, proszę. - A krystaliczne łzy spływające po policzkach wsiąkały w białą, dopiero co zmienioną pościel.
-Chcę tego misia! - wskazała na wilka, który wisiał przy budce z rzutem do celu.
-Jesteś na to za duża, chyba. - uśmiechnął się krzywo.
-Ale i tak go chcę! - podeszła do straganu i pogładziła pluszową nagrodę.
-Ale dlaczego? - zapytał kupując piłki do rzutu.
-Jest taki sam jak ty. Wydaje się groźny i obojętny, bo boi się skrzywdzenia.
-Skrzywdzisz mnie? - podał jej zwierzątko i złapał za rękę ciągnąc w stronę waty cukrowej.
-Nie, nie ranię osób, które kocham.
-Pozaliczałaś już wszystko? - obok niej stanął Monkey D. Luffy - kapitan "Słomianych Kapeluszy", zespołu piłki nożnej, w której grał jej ukochany. W brązowej, skórzanej kurtce, wyciągniętej z ciemnych jeansów koszulce wyglądał naprawdę seksownie. Był starszy od niej o rok, ale i młodszy od Roronoy, który kończyłby piąty rok studiów.
-Jeszcze tylko dwa przedmioty, a ty, Luffy-senpai? - Zawsze się tak do niego zwracała, mimo iż wiedziała, że tego nie lubi. - Właśnie! Przecież byliście na zawodach. Jak poszło? - zapytała uśmiechając się w stronę piłkarza. Zoro też miał brać udział. Stać w ataku i walczyć o puchar. Właśnie o to każdego roku ścierał się z drużynami z różnych prefektur. W zeszłym roku zajęli drugie miejsce, wtedy to on był kapitanem. Teraz pałeczkę przejął Luffy, który szukał czegoś w czarnym, markowym plecaku.
-Wróciliśmy wczoraj. Miał rację, najgorzej było z Tokio. Przekaż mu to jak się obudzi. - Na szafce położył około trzydziesto-centymetrową statuetkę ręki, trzymającej złotą piłki. Na małej tabliczce był wygrawerowany napis: "Team Football Champions, Japan, 2014". - Muszę się zbierać. Wiesz, że jeśli coś...
-Tak, będę dzwonić. Dziękuję, Luffy-senpai. - Kiwając głową zapiął plecak i kroczył w stronę drzwi. - Zoro, za dwa miesiące mamy kolejne zawody. Usopp jest dobry, ale lepiej żebyś to Ty z nami grał. Liczymy na ciebie. - wyszedł cicho. Nawet się nie odwracając, wyszedł z pomieszczenia, a chwilę potem obserwowała przez okno, jak zmierza w stronę dzielnicy Foosha.
-Hej, Zoro? Zrobiłbyś dla mnie wszystko? - Zapytała idąc do parku, gdzi mieli spotkać się z resztą przyjaciół.
-Nie, nie wszystko. - Odpowiedział mocniej ściskając jej dłoń.
-A czego byś nie zrobił? - Podbiegła do kupki liści i uniosła ją do góry, wyrzucając w powietrze.
-Nigdy nie przestałbym cię kochać.
Przyszedł też Sanji z Nami i reszta drużyny. Pan Kushiro też zjawił się kilka razy. Wszyscy wpadali na chwilę, nie mówili nic, tylko siedzieli w ciszy. Wtedy ona wychodziła i widziała, jak każdy, nawet blondyn, mówi, że się martwi. Dzisiaj też się zjawił. Jak zwykle w koszuli i jeansach z dłońmi w kieszeni, najwyraźniej starał się nie myśleć o paleniu, które stało się jego nałogiem jakiś czas temu.
-Rozmawiałem z lekarzem. Minęło dopiero dziesięć dni. Ma jeszcze cztery, wiesz dobrze, że on się tak szybko nie poddaje. Spokojnie się wybudzi. A jak nie, to przyjdę mu skopać ten zielony tyłek, okay? - powiedział i oparł swoją rękę na jej głowie. Kiwnęła głową i wyszła z pokoju, kierując się do toalety. Wiedział, że nie chce nikomu okazywać swojej słabości. A on stał obok swojego przyjaciela i patrzył na spokojną twarz, którą mógł tak rzadko oglądać. - Spieprzysz sprawę jeśli z tego nie wyjdziesz, ona cię kocha, Zoro. Nie zostawiaj jej samej. - Usłyszał otwierany zamek i spojrzał na różowowłosą dziewczynę, która poprawiała swoją niechlujną kitkę. Przez te kilkanaście dni straciła na wyglądzie i zapewne na wadze też. Kiedyś, ubierała się w piękne gotyckie suknie i kapelusze. Włosy zawsze rozpuszczała i zakładała mnóstwo bransoletek. Teraz, w ciemnych jeasach, białej koszulce z brązowym napisem "SMILE YOU ROCK" i glanach prezentowała się dość marnie. Jej skóra zmatowiała, tak samo jak oczy. Była cieniem dziewczyny, w której zakochał się jej przyjaciel. - On z tego wyjdzie, rozumiesz? On. Z. Tego. Wyjdzie. - Złapał ją za ramiona i kazał spojrzeć na siebie. Była troszkę niższa niż on, ale niedużo.
-Tak, wiem, ale.. - urwała. Przecież co ona mogła widzieć? Że wszystko się ułoży i znów będzie pożyczać mu notatki, a po ciężkim dniu pójdą razem się napić? Że niby znowu powie, że jest dla niego najważniejsza? - Tak bardzo się boję, Sanji. - Przyciągnął ją do siebie i mocno objął. A Perona cicho płakała w jego ramiona w obawie o swojego ukochanego, który już od dwóch tygodni był pogrążony w śpiączce.
-Jeśli byłabym dla ciebie rzeczą, czym bym była? - leżeli na plaży, a ich stopu przyjemnie ochładzała woda.
-Nigdy nie będziesz dla mnie rzeczą.
-A jeśli? - podniosła się i spojrzała na jego twarz.
-Powietrzem. - odpowiedział.
-Dlaczego?
-Bo nie mogę żyć bez powietrza.
Minęło sześć dni. Szanse spadały z każdą godziną. Ale ona w niego wierzyła. Roronoa Zoro tak łatwo nie przegrywał. Jednak do zakończenia roku zostało zaledwie osiem dni. A ona nadal nie zaliczyła tych dwóch przedmiotów. Miała już zerówkę i właściwe podejście. To jej ostatni szansa. Inaczej będzie musiała zaliczać we wrześniu. A tego starała się za wszelką cenę uniknąć. Dzisiaj nie miała zamiaru odwiedzać ukochanego. Ten jeden razy musi jej wybaczyć. Luffy obiecał, że wpadnie z Sanjim. Oni już pozaliczali wszystkie sesje, zresztą i tak większość im odpuszczono. Jednak teraz, ze spokojnym sumieniem zmierzała do akademika, gdzie w samotności będzie musiała sobie poradzić z historią Tokio.
-A kochałbyś mnie nawet jeśli...
-Tak. - Odpowiedział wracając do przepisywania zakresu materiałów na następną sesję.
-Ale nie dałeś mi dokończyć. - Nadymała policzki odchylając się do tyłu, na kanapie.
-No i? - wzruszył ramionami. - Zawsze będę cię kochać.
Jeżeli można coś uznać za denerwujące, na pewno byłby to zbyt jasny kolor ścian. A biały w szczególności!
-..będzie zła. -Sanji? Ten zboczony kucharzyna tutaj był? Co on robi w jego pokoju?! I to jeszcze w nocy, gdy śpi?!
-E tam. - śmiech Luffyego też rozbrzmiał w pomieszczeniu. Co oni wyprawiają?!
-No przecież mówię ci, że.. - blondyn podniósł głos, na co zielonowłosy zareagował głośnym syknięciem. Dopiero teraz zauważył, że nie może mówić. Strasznie zaschło mu w gardle. W szafce powinien mieć kilka buteleczek sake. Jak już są, to niech się z nim napiją!
-Zamknij się, zakręcona brewko! - warknął, a raczej próbował, bo wyszło mu to jako szept, niż krzyk. Dwójka przyjaciół zareagowało w pośpiechu. Sanji nacisnął szybko czerwony guzik, by wezwać pomoc medyczną, ale widząc, że nie działa Luffy pobiegł po lekarza.
-Ej, Zoro! Nie zasypiaj tutaj chłopie, no! - powtarzał mu mężczyzna machając ręką przed twarzą. Chwilę potem wbiegł lekarz i sprawdzał wszystkie odruchy, wykazy. Potem zadawał pytania i okazało się, że nia pamięta tylko chwil przed wypadkiem.
-Miał pan krwotok wewnętrzny i wstrząs mózgu. Na szczęście udzielono panu szybko pomocy. - Zapisał coś w swojej teczce i wyszedł na odchodnym mówiąc, że za chwilę przeniosą go na oddział rehabilitacji neurologicznej, gdzie spędzi około trzech tygodni.
Była ósma. Zajęcia zaczynała o jedenastej, więc mogła na chwilę wpaść do szpitala. Przywitała się ze starszym panem, który przychodził tutaj na rehabilitację i kiwnęła recepcjonistce, ale ta chyba nie zauważyła, bo stała do niej tyłem. Trudno, zdarza się. Sala numer jedenaście była na drugim piętrze, tak jak cały oddział. Weszła nawet nie pukając. Przy łóżku siedziała jakąś kobieta. Pierwszy raz ją widziała. Tak samo jak i mężczyznę na łóżku.
-Gdzie jest Zoro? - pyta cicho patrząc na dwójkę osób na przemian. Tutaj go nie było, więc?
-Gdzie jest Zoro? - ponawia pytanie, czując wibracje w telefonie. Teraz to nie jest ważne. Studia, sesja.. Teraz wszystko traci na znaczeniu.
-Och. Pani do pacjenta z wypadku? - ktoś dotyka jej ramienia. Co chce jej przekazać?! Zamknij się! Zamknij się! Zamknij się! Nic nie mów! Wszystko do niej dociera. Upada na kolana, nie może złapać oddechu. Torba zsuwa się na ramię. To nie może być prawda! Ktoś kuca przed nią. To chyba ta pielęgniarka.
-On żyje, obudził się, rozumiesz? - czuje szarpanie za ramiona. Dlaczego kłamie? Przecież go tu nie ma. Zostawił ją? Samą? Przecież obiecał! Czuje na swoich dłoniach łzy. To ona płacze? Ktoś coś mówi.
-Perona! - To jej imię? Nic do niej nie dociera. Czuje ból na policzku. Ktoś ją uderzył? Dopiero teraz spogląda na kapitana drużyny, który stoi kuca przed nią. Jest przejęty.
-Luffy? On.. - nie potrafi dokończyć. Tak bardzo boi się odpowiedzi.
-Zoro żyje. Czeka na ciebie. Chodź. - podniósł ją, przeprasza i wychodzi z sali. Jadą windą na czwarte piętro. Tłumaczy jej, że obudził się wczoraj. Nie chcieli, żeby przybiegła do nich o dziesiątej, więc mieli jej to powiedzieć rano. Nadal mu nie wierzy. Wchodzą do zielonego pokoju. Widzi go śpiącego na łóżku. Obok siedzi Sanji. Macha im i cicho podchodzi.
-Mówiłem. - kładzie jej rękę na głowie, a ona upada. Łapie się rękoma za kolana i zasłania dłonią usta. Przez palce przelatują łzy, spływając po szyi. Po chwili wsiąkają w brązową bluzkę. Czuje spojrzenia na sobie. On żyje. Teraz patrzy na nią, obudzony nagłym hukiem. Dziewczyna wstaje na chwiejnych nogach i podchodzi do leżanki. Nie ma już dwójki mężczyzn, najwyraźniej wyszli z pokoju chwilę temu. Siada na krześle, tym samym, które zajmował wcześniej blondyn. Łapie go za rękę i przykłada do swojego policzka. Cicho płacze tuląc jego dłoń, a on patrzy na nią z jakąś ulgą.
-Wierzyłam w Ciebie, Zoro.
"All we need is faith
All we need is faith
Faith is all we need"
*-*-*
Mamy kolejny one-shot! ♥ Mam nadzieję, że Wam się podobał. Troszkę inne klimaty niż Fairy Tail. Do końca tygodnia spróbuję dokończyć zamówienie. :) Przypominam, że możecie również je składać w zakładce "Zamów One-Shota" [Klik] Te przytoczenia mają na celu dodanie tekstowi uroku, jakiegoś charakteru. [?] Sama nie wiem. Pomysł był taki, gdyż nie lubię owej pary, niestety. Na początku chciałam zrobić coś szkolnego, potem w świecie piratów, ale wyszło coś takiego.
Mam nadzieję, że podobało się zamawiającej - Ogniokrwistej ♥
Życzę wszystkim piszącym weny i czasu!
Trzymajcie się ♥
Trzymajcie się ♥
Hmmm, przyjemny shot. :3 Jestem zadowolona, bardzo nawet. Na początku taki mini nie ogar, ale później wszystko dobrze ;d Pomimo iż zamawiałam z erotyzmem i akcją, to cieszę się, że napisałaś to w lżejszych klimatach ;3 Podoba mi się :3
OdpowiedzUsuń/ Ogniokrwista